Trzecia w nocy, nad ranem, godzina wilka, ducha czy jak ją tam zwał. To tylko nazwy, nic nie znaczące, nudne, tworzone na rzecz wielkich romantyków, nawet ich wymienianie nie jest wstanie go uśpić.
Nigdy się nas nie pozbędziesz. Jesteśmy tobą. Ciągłym zaprzeczaniem nic nie zdziałasz, im szybciej się nam poddasz tym lepiej, daj się pochłonąć, skończ się bronić, ze sobą i tak nie wygrasz. Znamy Cię na wylot, każdą słabość, wiemy kiedy się wahasz, gdzie uderzyć, żeby najbardziej bolało, znamy twoje największe sekrety...
-Cisza!- Mówi drżącym głosem. Po twarzy spływa mu strużka potu, mimo panującej w pokoju duchoty, czuje jak całe ciało mu się trzęsie. Odruchowo zarzuca sobie koc na głowę, wygląda jak małe dziecko, które chowa się przed potworem. Szybko jednak wychyla się znowu, duszno. Jak na jego wyczulone zmysły to jest tam za dużo duszących zapachów.
Właśnie ma wrażenie, że się dusi.
Szybko podnosi się i podąża w stronę okna, to tylko dwa metry, ale dotarcie do niego zajmuje mu tysiąc lat. Za wolno, to ciało porusza się zbyt wolno.
Kiedy już przy nim jest przez kolejne tysiąc chwil szarpie się z klamką, okno nie chce się otworzyć. Czy wszystko tej nocy musiało się sprzysiąc przeciwko niemu. Co on komu takiego zrobił, że się tak na nim mszczą.
Nie wytrzymuje, bierze zamach i uderza z całą siłą pięścią w okno.
Chłodne, nocne powietrze uderza go w twarz, podwiewa pojedyncze posklejane od brudu włosy. Delikatny uśmiech. Nie trwa on jednak długo bo już po chwili do chodzi do niego coś jeszcze, zapach tak pięknu, upajający, powodujący wręcz narkotyczny stan. Wszystkie zmysły zaczynają mu szaleć. Słyszy nienaoliwiony kołowrotek dwa mieszkania dalej, czuje każde miejsce, w którym materiał ubrania styka się z jego skórą, widzi dokładnie krople krwi, na krawędziach szyby. Skąd ona?
James opuszcza wzrok na swoją rękę. Krwawi? Przez chwilę przygląda się jej ze zdziwieniem, nie jest wstanie zrozumieć jak to się stało, przecież przed chwilą jeszcze była cała. Spogląda na okno, no tak, wszystkie elementy zagadki zaczynają do siebie pasować. Zgrzyta zębami. Znowu to zrobił, ile jeszcze razy straci nad sobą kontrolę.
Zdrową ręką chwyta się za głowę, przesuwa ją po przekrwionych oczach. Po zmęczonej zarośniętej twarzy, ma dość tego wszystkiego. Chciałby odejść, umrzeć, zniknąć z tego świata, ale nie może. Jest przeklęty, jest potworem, niszczycielską mocą, nad, którą nikt nie jest wstanie zapanować. Dlaczego to wszystko spotkało, akurat jego?
Nie wie dlaczego taki jest. Według Indian z pobliskiego plemienia to zemsta jakiegoś złego ducha, klątwa rzucona na jego rodzinę, znamię, piętno. Psychiatra widział w tym chorobę psychiczną, nic niezwykłego, co setny człowiek na jakąś cierpi, jego przypadek nie wydał mu się więc niczym szczególnym. Ksiądz twierdził, że to opętanie, ale jego krzyżyki, woda święcona i uroki też nic nie dały. Jedynie irytacja Jamesa się pogłębiła, nadzieja na normalne życie osłabła, urosła natomiast chęć odejść, zniknięcia z tego świata.
Nawet nie zauważył kiedy osunął się na ziemię. Usiadł i nieobecnym wzrokiem zaczął wpatrywać się w równoległą ścianę. To wspomnienie znowu wróciło, pamiętał je tak dokładnie, każdy szczegół zapisał się w jego pamięci, zapisał niezmazywalnym atramentem.
Miał wtedy piętnaście lat, przeżywał ten tak zwany: trudny okres. Nie pamiętał o co poszło, pokłócił się z rodzicami. To była jakaś błahostka nie chcieli go puścić na randkę, a może znowu dostał jedynkę z angielskiego. Nie ważne, pamiętał tylko tą rosnącą wściekłość, która paliła każdy kawałek jego ciała, myślał, że spłonie całkiem, że za chwilę stanie się kupką popiołu. Nic takiego się jednak nie stało, zamiast tego jego ciało zaczęło się zmieniać, wydłużyło się, normalne dłonie zmieniły się w łapy z pazurami, tak ostrymi, że z łatwością przecinały skórę, łamały kości jakby to były zwykłe gałązki. Zanim przemiana się skończyła, czuł jak jego świadomość odpływa w tył, czuł obecność kogoś jeszcze, kogoś kto właśnie miał przejąć kontrolę nad jego ciałem. Widział jak ta dziwna siła rusza jego? Już nie jego dłońmi, jak zmusza tego potwora do ulegnięciu swojej woli. Widział jak rzuca się na ojca, jak rozszarpuje go na kawałki, gdzieś za sobą słyszy krzyk matki, czuje ból z tyłu głowy, chyba czymś w niego, w to rzuciła, to jednak nie powstrzymuje tego stwora, już po chwili patrzy na nią, a sekundę później ona już też nie żyje. Po pysku stwora cieknie ciepła, lepka krew. Jeszcze chciał coś zrobić, dokończyć swoje dzieło, ale coś słyszy, ktoś usłyszał zamieszanie u Smithów i idzie sprawdzić co się tam dzieje. Potwór, bezmyślnym wzrokiem spogląda w stronę swych ofiar i już po chwili go nie ma. Pamięta jak biegł przez las, jak zasnął w jakiejś dziurze, jak obudził się już tym głosem, z Marią.
Ile jeszcze razy będziesz do tego wracała?
-Nienawidzę Cię.- Mówi szeptem i czuje, jak ona się śmieje. Jego słowa spływają po niej jak po kaczce. Zmęczony z zakrwawioną dłonią wraca do łóżka. Ma dość tego wszystkiego, chciałby umrzeć, ale Maria mu na to nie pozwoli.